14 marca 1964 r. (data znana jest tylko z legendy) Antoni Słonimski złożył w Urzędzie Rady Ministrów skierowany do premiera rządu PRL memoriał, który od listy sygnatariuszy – znanych pisarzy i naukowców – zwany będzie Listem 34.
Premier nie odpowiedział, za to SB 23 marca dokonała rewizji w mieszkaniu Jana Józefa Lipskiego, jednego w organizatorów protestu, po czym zabrano go do siedziby MSW na Rakowieckiej. Wkrótce o kneblowaniu polskiej inteligencji, bojącej się powrotu do czasów stalinowskich, zacznie mówić Radio Wolna Europa oraz media zachodnie, co stanie się pretekstem do nagonki na pisarzy, w klimacie zapowiadając już epokę Marca 1968.
Na czym polegało znaczenie Listu 34? Co mówi nam dziś ta historia, o której wciąż możemy powiedzieć coś nowego? (Udało się odnaleźć różne wersje Listu 34, co podważa legendę o spontaniczności protestu – był on zaplanowany).
Kim byli autorzy Listu – i dlaczego go napisali?
Odpowiedź na to pytanie wymaga odwiedzenia Warszawy początku 1964 r.; ledwie pięćdziesiąt lat temu, ale to zupełnie inna epoka.
Rozpocznijmy tę podróż w czasie – bo historycznych zdarzeń nie da się zrozumieć bez próby wejścia „w buty” ich twórców i uczestników. Historia bez kontekstu to tylko niezrozumiały ciąg dat i wydarzeń.
Przenieśmy się do jednej z warszawskich kawiarni lat sześćdziesiątych…
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Słonimski opowiadał, że PIW ma wkrótce wydać tom jego poezji. Skarżył się, że cenzura znęca się nad nim, kwestionując mu szereg rzeczy, do których nie przyczepiała się dawniej, jak również nie budzących sprzeciwów ze strony cenzury sanacyjnej.
Lipski uśmiechał się, wreszcie powiedział: «nic to. Będzie jeszcze lepiej. Dawnośmy to przewidzieli» (IPN BU 0204/1421, t. 1, k. 312)
Jan Józef Lipski był jedną z osób zaangażowanych w próby dokonania zmian systemowych w Polsce jesienią 1956 r. Należał do zespołu tygodnika „Po Prostu”. W 1957 r. kierował działem kulturalnym, drukował m.in. Zbigniewa Herberta. Nie chciał, aby ograniczyły się tylko do wymiany ekipy rządzącej. Nigdy nie zauroczył się Gomułką, co było trudne na fali ówczesnego powszechnego urzeczenia (w styczniu 1957 r. zapisał w diariuszu: „och, ten Gomułka: co za niebezpieczna sytuacja, w której nazwisko wystarcza za program”). Po Październiku organizował działania niezależnego Klubu Krzywego Koła.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Dallas, Teksas, 22 listopada 1963 r.
Traumę tę przełamała Beatlemania, która trzy miesiące później, w lutym 1964 r., ogarnęła Amerykę po występie Beatlesów w programie Eda Sullivana, który zgromadził 73 milionów telewidzów (86% oglądalność)
Tymczasem w Polsce trwała epoka Władysława Gomułki, zwana – niesłusznie – „małą stabilizacją”.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Bez Zamku Królewskiego, ale z Pałacem Kultury i Nauki, górującym nad centrum miasta.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Ale to jeszcze nie Ursynów.
A w miejscu dzisiejszej „galerii handlowej” na Służewcu pasły się krowy. Żadnych reklam.
W Śródmieściu ruch był większy.
Ulica Nowy Świat, centrum miasta:
Niedaleko mieszkał zarówno Jan Józef Lipski, jak Antoni Słonimski. Warszawa była małym miastem, tu wszyscy inteligenci wówczas się znali. Nikt nie jeździł na Ursynów, chodzono do kawiarni, które były tuż pod domem. Pięć minut piechotą do pracy, trzy minuty – do kawiarni. I był czas, którego nie trzeba było ścigać.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
I sekretarz KC PZPR, Władysław Gomułka, który kilka lat wcześniej, w październiku 1956 r., na fali powszechnego entuzjazmu, witany jak wybawiciel, doszedł do władzy – miał kompleks wobec inteligencji. Opowiadano, że kiedy był więziony w przedwojennym więzieniu, jego współtowarzysze z celi, komuniści – inteligenci i Żydzi, naśmiewali się z jego braku wykształcenia. Człowiek upokarzany cytatami z Husserla i francuskojęzycznymi bon-motami – zasklepił się w sobie. Ale brak papieru nie wynikał z zemsty na inteligencji. Gomułka, maniak statystyki i domorosły ekonomista, zwany, jak wspomina Głowiński, Nikiforem wiedzy ekonomicznej – zmagał się z kryzysem.
W czasie kryzysu, kiedy jedynym dysponentem papieru było państwo – powstawała sytuacja presji na twórców. Socrealizm skończył się niecałe dziewięć lat wcześniej. Obawiano się jego powrotu, tym bardziej, że działała cenzura, która – po chwilowym poluzowaniu w 1956 r. – znów działała coraz ostrzej.
Joanna Kuciel-Frydryszak pisała:
„(…) prawdziwym szokiem jest konfiskata wydrukowanych już dwóch tomów przedwojennych recenzji Słonimskiego Gwałt na Melpomenie. Decyzja zapada na najwyższym szczeblu. 29 października 1959 r. minister kultury nakazuje zarekwirować cały nakład książki. Jedynie dwieście egzemplarzy udaje się sprzedać w salonie Czytelnika.
Środowisko literackie jest przerażone. Maria Dąbrowska notuje w swoim dzienniku: Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci konfiskatą dwutomowego wydania przedwojennych recenzji Słonimskiego (Gwałt na Melpomenie). Cały nakład, pięknie wydany, kosztujący ponad 400 tysięcy złotych, ma iść na przemiał. Świetna książka, pełna jadowitego dowcipu, bardzo antysanacyjna. Jedynie względnie pobłażliwe recenzje są w niej o paru sztukach radzieckich. W głowę zachodzimy, co się stało?
Gdy pisarze zastanawiali się, o co chodzi, w KC PZPR wrzało. Minister kultury Tadeusz Galiński i Andrzej Werblan, szef propagandy KC PZPR, zażądali głów „w związku z dopuszczeniem do druku zbioru przedwojennych recenzji A. Słonimskiego pt. Gwałt na Melpomenie, zawierającego poglądy i sformułowania sprzeczne z ideologią i ustrojowymi założeniami partii i rządu, a ponadto stanowiącego przedruk nieważnych impresji o częstokroć małowartościowych, przebrzmiałych sztukach„.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Lęk inteligencji zwiększyło wystąpienie Gomułki na początku lipca 1963 r., podczas XIII Plenum KC PZPR, kiedy to – mimo zastrzeżenia, że „partia nie chce się wtrącać do spraw warsztatowych” – I sekretarz deklarował, iż „równocześnie partia popiera jak najbardziej twórczość realizmu socjalistycznego”.
Słowa Gomułki współgrały z zaostrzeniem polityki kulturalnej w ZSRR (w 1962 r. Chruszczow ostro krytykował abstrakcjonistów po zwiedzeniu wystawy w Maneżu). Obawiano się o przyszłość, znając pasję Chruszczowa, który potrafił w 1960 r. podczas przemówienia w ONZ uderzać w mównicę… butem:
Delegat Filipin w ONZ potępia kolonializm, przypomina też o losie Europy Środkowo-Wschodniej.
Chruszczow, co przypomniał Piotr Osęka,
„krzyknął gniewnie, po czym znienacka zanurkował pod stół, a po chwili wyprostował się potrząsając butem – pisał „New York Times”. – Wykonał gest, jakby zamierzał cisnąć nim w przemawiającego delegata, następnie postawił but na pulpicie i zaczął nim rytmicznie uderzać o blat”.
Podbiega do mównicy i krzyczy:
„Zabierzcie stąd tego palanta, tego imperialistycznego sługusa”.
Przewodniczący obrad, próbując zapanować nad salą, stuka młotkiem o stół, aż go łamie.
Chruszczow: „Widzicie, wasze ONZ jest warte tyle, co ten młotek”.
Stale obecny był lęk przed III wojną światową.
W 1962 r. miał miejsce kryzys kubański, kiedy świat był krok od wojny nuklearnej.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Blokada miała nie dopuścić do przerzucenia na wyspę elementów wyrzutni rakiet nuklearnych, które mogły zagrozić bezpośrednio amerykańskim miastom (nie było wówczas rakiet międzykontynentalnych). W USA zapanowała histeria wojenna. Nagłówki krzyczały:
Kryzys udało się rozwiązać dzięki konsekwentnej postawie prezydenta USA, który dysponował informacjami podawanymi przez współpracującego z Brytyjczykami, a później z Amerykanami oficera sowieckiego wywiadu wojskowego, Olega Władimirowicza Pieńkowskiego. Zawarto kompromis: Sowieci zrezygnowali z instalacji rakiet na Kubie, Amerykanie zaś zdemontowali swoje wyrzutnie w Turcji (o tym, że cofnęli się także i Amerykanie, mało kto dziś pamięta).
Pamięć kryzysu kubańskiego będzie doświadczeniem granicznym tego pokolenia Amerykanów. Sowieci wykryli działalność Pieńkowskiego; został stracony.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
To Josif Brodski, późniejszy laureat literackiej nagrody Nobla.
Sędzia:
– Jaki jest w ogóle wasz zawód?Brodski:
– Poeta. Poeta tłumacz.
Sędzia:
– Kto was zaliczył do rzędu poetów?
Brodski:
– Nikt. A kto mnie zaliczył do rzędu ludzi?
Sędzia:
– Czy uczyliście się tego ?
Brodski: – Czego ?
Sędzia:
– Żeby być poetą. Czy nie próbowaliście chodzić na uniwersytet, gdzie dają wykształcenie…gdzie uczą?
Brodski:
– Nie myślałem, że można to zdobyć wykształceniem…
Sędzia: – A czymże ?
Brodski:
– Myślę, że to od … Boga.
(źródło: Proces Josifa Brodskiego, notowała F. W.[igdorowa], tł. J. Gondowicz, Warszawa [1988?])
Jego oskarżyciel atakował obrońców poety w retoryce bliskiej późniejszym atakom na pisarzy w Polsce w Marcu 1968:
„Bronią Brodskiego nicponie, darmozjady, turkucie podjadki i żuki gnojowe. Brodski to żaden poeta, ale człowiek usiłujący pisać wiersze. Zapomniał on, że w naszym kraju człowiek musi pracować, tworzyć wartości: tak samo maszyny i zboże, jak i wiersze. Brodskiego trzeba zmusić do pracy siłą. Trzeba wysiedlić go z miasta-bohatera [tj. Leningradu – przyp. ŁG]. To darmozjad, cham, łajdak, człowiek skalany duchowo. Wielbiciele Brodskiego bryzgają jadem. Ale Niekrasow powiedział: «Nie musisz być wcale poetą, lecz obywatelem być musisz».[…] Dlaczego brano tu w obronę człowieka, nienawidzącego naszej ojczyzny? Wypada wziąć pod lupę oblicze moralne tych, którzy go bronili. On pisał w swoich wierszach: «Kocham ja obce ojczyzny»”.
Retoryka zarzutu o kochanie „obcych ojczyzn” (w domyśle – kosztem swojej) pojawi się także w PRL, na masową skalę w czasie Marca 1968:
A Brodski na początku 1964 r. został skazany na zesłanie w okolicy Archangielska; w 1972 r. wydalono go z ZSRR.
Josif Brodski, tłumaczenie Stanisława Barańczaka
Ekloga czwarta (zimowa)
Zimą tuż po obiedzie zaczyna się zmierzch.
O tej porze nietrudno głodnych wziąć za sytych.Ziewnięcie wpędza proste zdanie do barłogu.
[…]
Na Wschodzie panowała zima; zima panowała w Polsce
– i trwała walka o władzę między partyjnymi frakcjami.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Walka ta nie była szczególnie widoczna; obywatele PRL wyczuleni byli jednak na takie sygnały, jak odsuwanie czas planowanego IV Zjazdu PZPR. Zamiast wiosną – będzie miał miejsce dopiero w dniach 15-20 czerwca.
Trwa też konflikt radziecko-chiński i walki frakcyjne w Biurze Politycznym KC KPZR, zakończone jeszcze w tym samym 1964 r. odsunięciem od władzy Chruszczowa (przy wydatnym udziale przewodniczącego KGB, Szelepina). Plotkowano, że
„gdyby Polska poparła linię Chin, to po stronie ZSRR zostałaby najwyżej NRD. Można nawet wytargować ustępstwa terytorialne”.
„Mała stablizacja”, jak przysłowiowo określamy lata Gomułki – to tylko pozór, fasada. Z jednej strony napierali zwolennicy komunizmu w wersji chińskiej, od nazwiska przywódcy, Kazimierza Mijala, zwani mijalowcami – z drugiej zaś tak zwani „partyzanci”, zwolennicy faktycznie rządzącego już Ministerstwem Spraw Wewnętrznych, czyli tajną policją, Mieczysława Moczara.
Mieczysław Moczar (1913-1986) pierwotnie nazywał się Mikołaj (Nikołaj) Demko. „Moczar” był jego pseudonimem konspiracyjnym. To przedwojenny działacz KPP, później zapewne agent GRU, od 1942 r. dowódca Gwardii Ludowej (później Armii Ludowej) na Lubelszczyźnie i Kielecczyźnie. Demko, zwany już wówczas potocznie Moczarem, szefował organom Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi. Po odsunięciu Gomułki w 1948 r. znalazł się na bocznym torze. Paradoksalnie – wraca wraz z Październikiem i Gomułką (w listopadzie 1956 r. został wiceministrem spraw wewnętrznych).
Moczar – choć nigdy nie zostanie I sekretarzem – był przynajmniej równie wpływowi, jak niektórzy „słabsi” I sekretarze, jak np. Kania. Lata sześćdziesiąte to czas gry o władzę Moczara. W swojej walce o władzę wykorzystywał możliwości szefa tajnej policji. Rozgrywał grę polegającą na selekcjonowaniu informacji, opatrywaniu ich półprywatnym listem, i przesyłaniu do Gomułki; robił to jako wiceminister – trudno powiedzieć, czy za zgodą formalnego przełożonego, ministra Wichy, nieformalnie, czy też zgodnie z przepisami – i później, po awansie na ministra.
Informacje, przesyłane Gomułce przez Moczara, często pochodziły ze źródeł „szpiegowskich” – np. stenogramy z podsłuchów – co mogło stanowić dodatkowy element ich oddziaływania na psychikę tak podejrzliwego człowieka, jak Gomułka.
Moczar często zresztą dobierał materiały MSW, starając się manipulować lubiącym czytać takie materiały I sekretarzem:
M.in. w ten sposób Moczar umacniał własną pozycję, dążąc zapewne do uzależnienia Gomułki od swoich informacji. Poczucie wszechwiedzy, uzyskiwanej dzięki podsłuchom, mogło uderzać do głowy:
Informacje od Moczara w wielu miejscach opatrzone były podkreśleniami (często robionymi ręką samego Moczara – ten sam ołówek w liście do Gomułki, co w podkreśleniach).
9 stycznia 1964 r., Jerzy Andrzejewski z żoną odwiedza Kisielewskiego.
Starannie spisany stenogram rozmowy między nimi – zarejestrowanej przez podsłuch, zainstalowany przez SB w mieszkaniu Kisielewskiego – Moczar, ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych, przesyła Gomułce z notatką: „Towarzyszu Wiesławie / – Ponieważ rozmowa jest dość interesująca, ze względu na osoby – namawiam Cię byś przeczytał”.
Gomułka rozmowę najwidoczniej przeczytał, ponieważ na stenogramie, do dziś zachowanym w archiwum, znajdują się podkreślenia dokonane czerwonym ołówkiem lub kredką – którego lubił używać.
Moczar – „Wielki Selekcjoner” informacji, które tak umiejętnie podsuwa Gomułce, że już rok później jest i pełnym ministrem, i z Gomułką na ty.
Rok 1964 wzmocnił pozycję Moczara w walce o władzę. List 34 co najmniej mu w tym nie przeszkodził, a w pewnym sensie pomógł, nastawiając Gomułkę niechętnie wobec przeciwników, zwanych od 1956 r. „puławianami”.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
To określenia nieoficjalnych frakcji w PZPR w latach Gomułki. Często osoby należące do tych frakcji zaprzeczały ich istnieniu – z powodów oczywistych: oficjalnie w partii miała panować jedność.
„Puławianie” i „natolińczycy” to nazwy rozpropagowane przez Witolda Jedlickiego, który w 1962 r. opublikował w paryskiej „Kulturze” najpierw artykuł, a później książkę o historii Klubu Krzywego Koła.
„Puławianie” (na Zachodzie określani nieścisłym terminem „liberałowie”) to osoby, które w czasach odwilży poprzedzającej Październik 1956 r. postanowiły hasło rozliczeń personalnych zmienić w hasło ogólnej „liberalizacji”.
Jedlicki tłumaczy to prosto – duża część Puławian to „ludzie, którzy faktycznie rządzili Polską w czasach Stalina”.
A zatem rozliczenia personalne uderzałyby właśnie w nich.
Ich przeciwnicy to partyjni młodsi stażem, naturalni konkurenci, na których do pewnego momentu stawiał ówczesny przywódca ZSRR, Chruszczow.
Jednak, jak konkluduje Witold Jedlicki,
Puławianie w sytuacji zdawałoby się beznadziejnej, do walki przystępują, rozgrywają ją z godnym podziwu mistrzostwem i kończą absolutnym zwycięstwem.
Ludzie bezpośrednio odpowiedzialni za koszmarny terror policyjny, nieludzki ucisk, wymordowanie setek najlepszych i najwartościowszych ludzi i zniszczenie kultury polskiej, decydują się teraz wyzyskać jako swój podstawowy atut w walce z przeciwnikami… opinię publiczną.
Okazja sama się nadarza. Jest nią ów nieszczęsny referat Chruszczowa. Impreza zostaje wyreżyserowana w ten sposób, że nawet kilkuletnie dzieci wpuszcza się na zebrania, na których dowiadują się one szczegółów tortur, wymuszania zeznań, ludobójstwa itp. Na zebraniach tych pojawia się kilku, stale tych samych, stosunkowo mniej skompromitowanych członków grupy: Jerzy Morawski, Władysław Matwin, Leon Kasman, Stefan Staszewski. Jak chłopcy na posyłki krążą oni od fabryki do fabryki i od instytucji do instytucji i wszędzie pokazują, jak ich serce boli. Nie ważne jest zresztą co mówią i jak się zachowują; ważne jest, że w tłum idzie wieść: „Istnieje w kierownictwie partyjnym grupa «Młodych Sekretarzy». To są uczciwi komuniści, którzy szczerze dążą do demokratyzacji. Trzeba im pomóc”. Opinię publiczną trudno było zmusić, żeby identyfikowała się z Bermanem, Mincem i Zambrowskim. Rzecz aranżowano więc tak, żeby się zaczęła identyfikować z Morawskim i Matwinem.
Do dziś spojrzenie Jedlickiego budzi kontrowersje: potoczne spojrzenie pokazuje „Puławian” jako bohaterów pozytywnych – „Natolin” zaś jako bez mała faszystów.
Około 1962 r., jak ustalił Krzysztof Perska, pojawia się określenie nowej grupy: „partyzanci”.
To właśnie frakcja Moczara.
Odwoływali się oni do ideologii narodowo-komunistycznej, tworząc mitologię walczącej z okupantem Armii Ludowej (sięgano do okupacyjnej biografii Moczara), szczególnie w przeciwstawieniu komunistom przybyłym z Armią Czerwoną – stąd też nazwa tej grupy.
Pojawiały się wątki ksenofobiczne, sięgano po retorykę patriotyczną.
W 1962 r. ukazuje się pierwsze wydanie eseju pułkownika Zbigniewa Załuskiego Siedem polskich grzechów głównych, w której autor, deportowany w wieku 14 lat do Kazachstanu (wrócił z armią Berlinga, po wojnie był oficerem politycznym). Była to głośna polemika z tymi, którzy bywali sceptyczni wobec narodowej mitologii – w tym z Trans-Atlantykiem Gombrowicza.
Załuski pisał:
„w czasopismach niemasowych, nie obliczonych na szerokiego odbiorcę, lecz adresowanych do środowisk intelektualnych, nie znajdziecie pochwał patriotycznej jatki. Wprost przeciwnie. Tu króluje inny, szczególny sposób mówienia o przeszłości: półgębkiem a drwiąco”.
Załuski bierze w obronę polską tradycję romantyczną, którą rozumie nie jako zbiór „rzeźni narodowych”, ale odwołanie do mitów – mitów, w które często uderza literatura (Gombrowicz, czy adaptacja Gałkowskiego i Choińskiego Ubu króla Jarry’ego w „Stodole”, która miał stać się bezpośrednim impulsem do napisania książki).
„Partyzanci” niemal monopolizują wówczas czasopisma literackie.
W czerwcu 1963 r. powstaje tygodnik „Kultura” – jest to wynik formalnego połączenia zasłużonego w Październiku 1956 r. „Przeglądu Kulturalnego” i „Nowej Kultury”. Połączenie to było w gruncie rzeczy likwidacją tych pism (rozwiązano umowy o pracę z wieloma redaktorami, w tym z obojgiem naczelnych). Tygodnik „Kultura” (tę nazwę Jerzy Giedroyc odbierał także jako sabotaż w stosunku do „Kultury” paryskiej), redagowany był przez dawnego przyjaciela Lipskiego, Janusza Wilhelmiego. Słonimski tygodnik ten nazywał Soldatenzeitung; w środowisku zbliżonym do dawnego Klubu Krzywego Koła prowadzono bojkot pisma.
Premier ZSRR, Aleksy Kosygin, w 1970 r. miał o Moczarze powiedzieć:
Jest to przewrotny i głęboko zdemoralizowany człowiek. Antysemita, dwulicowiec, mający nieskrywane skłonności dyktatorskie. Otacza się często ludźmi z pogranicza politycznych szumowin. […] KPZR będzie odradzała polskim towarzyszom z KC PZPR wysuwanie Moczara na I sekretarza KC PZPR.
(za artykułem prof. Antoniego Dudka)
To właśnie „partyzantów” miał na myśli Andrzejewski, odpowiadając Kisielewskiemu na jego żartobliwą propozycję zamordowania Gomułki: „to złapią [władzę] ci faszyści, bo im się chce…”
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
6 marca w warszawskiej „Kulturze” ukazuje się list Leszka Wysznackiego, redaktora naczelnego „Stolicy”, atakujący wystawianą od kilku miesięcy w Teatrze Dramatycznym Śmierć porucznika Sławomira Mrożka.
„Całość jest łagodnym naśmiewaniem się z naszych romantycznych ciągotek. Ordon, uśmiercony przez Mickiewicza, żył faktycznie jeszcze 50 lat i w końcu popełnił samobójstwo”
– notował w swoim dzienniku jeden z działaczy partyjnych, redaktor naczelny „Polityki”, Mieczysław Rakowski).
Plakat spektaklu (w zasobach Teatru Dramatycznego im. Gustawa Holoubka)
„Zgłaszam się do tych w binoklach i mówię: tak a tak. Wcale się wtedy nie wysadziłem zupełnie, jak to opisano, proszę o rewizję sprawy. ‚Jak to – powiadają – wysadził się pan czy nie?’ Owszem – odpowiadam – ale tylko tyle, o ile to było potrzebne, wysadziłem redutę, jak się patrzy, ale żyję. A oni na to: ‚Niemniej wysadził się pan, wysadzanie było faktem, a my jesteśmy przeciwko wysadzaniu się w ogóle’. I znowu ataki w prasie, szykany, nieprzyjemności, wstyd.”
Wysznacki zarzucił Mrożkowi szerzenie cynizmu i brak patriotyzmu, po czym ogłosił dyskusję w redagowanej przez siebie „Stolicy”. W czasie przedstawień na sali miały miejsce manifestacje przeciw autorowi sztuki; protestujący przedstawiali się jako obrońcy „[…] rzekomo atakowanych przez liberałów i bezojczyźnianych facetów trwałych tradycji narodowych […]”.
„Doszło do tego, że nawet jakiś bliżej nie zidentyfikowany Chełmoński, przedstawiony jako «rolnik spod Sochaczewa», władający doskonale żargonem warszawskiego środowiska intelektualnego, stanął na łamach «Stolicy» po stronie atakujących Mrożka.
Ciekaw jestem, czym ta cała heca się skończy. Faktem jest, że dożywamy obecnie interesujących dni. Stary, wyliniały polski nacjonalizm znalazł nagle zwolenników z najbardziej niespodziewanej strony, a mianowicie ludzi uważających się za komunistów”,
pisał Rakowski.
Sam Mrożek, przebywający na Zachodzie, dwa tygodnie wcześniej zanotował: „Wiadomości o Polsce prywatne i straszne”.
„Poszło o to, że w „Śmierci porucznika” do Poety o pseudonimie Vier und Vierzig (a przecież nawet Marlena Dietrich podczas koncertu w Warszawie przepraszała publiczność, gdy miała zaśpiewać coś po niemiecku, bo zdawała sobie sprawę, jaki to nietakt) przychodził porucznik Orson, czyli Ordon, z pretensjami, że został przez Poetę uśmiercony w wierszu, który cały naród umie teraz na pamięć, przez co on, który w istocie przeżył wysadzenie reduty, nie może żyć normalnie. Poeta nie chce jednak pisać wiersza od nowa, bo przecież „taka ofiara wyraża prawdę całego narodu”. Na koniec wiekowy już Ordon, zatrzymany za chuligaństwo, ląduje w areszcie wśród Wykolejonej Młodzieży, z którą urządza sobie parodię „Dziadów”, przyzywa Poetę, by mu naubliżać i pozwolić, by Chór Wykolejonej Młodzieży „szarpał klasyka na sztuki”.”
(J. Krakowska, Wykolejona młodzież, dwutygodnik.com)
Coraz większy dynamizm „partyzantów” budził niepokój lewego skrzydła partii. Planowany zjazd PZPR rysował się jako próba sił.
Kilka tygodni wcześniej powstaje list, od liczby sygnatariuszy nazywany właśnie Listem 34.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
W legendzie przyjmuje się, że autorem listu – nie zmienianego później w żaden sposób – był Antoni Słonimski, który „pewnego dnia przyszedł z małym karteluszkiem” do kawiarni PIW na Foksal. Do stolika, przy którym siedzieli Słonimski i Lipski, miał się przysiąść Paweł Jasienica:
„rzucił okiem na tekst, pogratulował Panu Antoniemu i z miejsca zaczął techniczną rozmowę o zbieraniu podpisów, sposobie przekazania tekstu władzom itd”.
To jednak tylko legenda. Wersja przyniesiona przez Słonimskiego nie była ostateczną. W zasobach archiwalnych IPN udało się odnaleźć kilka różnych wersji listu. Porównanie tych zachowanych egzemplarzy roboczych (brudnopisów) wykazuje znaczne różnice, pozwalające mówić o co najmniej dwóch odmiennych wersjach listu (i jednym wariancie). Odmian tekstu mogło być więcej, ale nawet te zachowane – przez sam fakt swojego istnienia – dowodzą, że tekst został zmieniony. Nie był więc nieprzemyślaną, instynktowną reakcją.
Pierwsza wersja Listu niewątpliwie pochodziła od Antoniego Słonimskiego, jej tekst jednak znacznie różni się od wersji, którą znamy dzisiaj:
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Zapewne faktycznie – jak w legendzie – Antoni Słonimski przyszedł z „małym karteluszkiem” (najprawdopodobniej to właśnie „I wersja”, zarekwirowana u Lipskiego), znany nam dzisiaj tekst listu został jednak napisany ręką Lipskiego w toku uzgadniania wersji ostatecznej (zapewne tym właśnie jest „wariant A II wersji”). Interesujące są różnice w tych trzech zachowanych odmianach tekstu listu.
Wersja maszynopisowa z nazwiskami pisanymi charakterem pisma Antoniego Słonimskiego (najprawdopodobniej jedna z pierwszych wersji, tu: „I wersja”):
„Zmniejszenie kwoty papieru na wydawnictwa literackie i naukowe, likwidacja «Przeglądu Kulturalnego», brak rzetelnej informacji i przeszkody w cyrkulacji perjodyków [sic!] i książek zagranicznych oraz zaostrzenie się cenzury stwarza stan zagrażający rozwojowi twórczości artystycznej i naukowej. Niżej podpisani, powodowani troską obywatelską, apelują o zmianę polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez Konstytucję Państwa Polskiego i zgodnych z dobrem kultury narodowej”.
Wersja rękopisowa z nazwiskami (34 nazwiska – zgodne z ostateczną listą sygnatariuszy), wszystko charakterem pisma Jana Józefa Lipskiego („II wersja, wariant A”):
„Ograniczenie przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzenie cenzury prasowej stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej. Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polskiej polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez Konstytucję Państwa Polskiego i zgodnych z dobrem narodu”.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
…być może faktycznie – jak w legendzie – przy stoliku w słynnej kawiarni PIW:
Patrz, w „Cafe-Snob” Gęgaczy szemrze tłum!
To społeczeństwo wciąż jest krnąbrne i uparte,
najwyższy czas przyłożyć kilka gum!
kilka lat później Janusz Szpotański recytował w swojej „operze” Cisi i gęgacze („cichymi” zwano esbeków i donosicieli). Za ten utwór Gomułka (w „operze”: Gnom) nazwie go „człowiekiem o moralności alfonsa”:
Szpotański cały I akt poświęcił sprawie Listu 34:
spisek antyreżymowy, jaki knuje grupa opozycyjnych Gęgaczy, polegający na wystosowaniu do KC obelżywego listu, opatrzonego licznymi podpisami
Pod postacią Prezydenta Gęgaczy Szpotański przedstawia Lipskiego. A był on nie tylko redaktorem – ale, jak widzimy w świetle odnalezienia pierwszej wersji Listu – także i współautorem Listu 34. Tekst przyniesiony przez Słonimskiego nie był ostateczny: Słonimski był autorem pomysłu tekstu oraz I wersji listu; Lipski – redaktorem i współautorem wersji II.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Z pięciu argumentów na błędy w polityce kulturalnej (wersja I: „zmniejszenie kwoty papieru na wydawnictwa literackie i naukowe”, „likwidacja «Przeglądu Kulturalnego»”, „brak rzetelnej informacji”, „przeszkody w cyrkulacji perjodyków i książek zagranicznych”, „zaostrzenie się cenzury”) pozostają w wersji II jedynie dwa, i to w zmodyfikowanej formie („ograniczenie przydziału papieru na druk książek i czasopism”, „zaostrzenie cenzury prasowej”).
Zwraca uwagę wyraźne uszczegółowienie zarzutów – ostrze krytyki skierowane zostało w stronę osób nadzorujących prasę („zaostrzenie się cenzury” z pierwszej wersji zostało zawężone w wariancie A drugiej wersji przez dopisanie słowa „prasowej”), tj. zapewne pod adresem ówczesnego kierownika Biura Prasy KC PZPR, którym nie był już wówczas Artur Starewicz; po XIII Plenum KC PZPR zastąpił go Stefan Olszowski, kojarzony wtedy z Moczarem.
II wersja Listu 34 nie zawiera zarzutów ogólnych, które mogły być postrzegane przez rządzących jako podważanie ich pozycji i praktyki panującego ustroju.
W wersji tej nie znajdziemy określeń „brak rzetelnej informacji”, „przeszkody w cyrkulacji perjodyków i książek zagranicznych”, czy nawet „likwidacja «Przeglądu Kulturalnego»” – które mogłyby być traktowane jako uderzenie wprost w Gomułkę.
Możliwa zatem jest interpretacja, że protest – zawężając zarzuty i łagodząc krytykę w wersji ostatecznej listu 34 – skierowano przeciw konkretnej grupie w ramach partii (tj. przeciw „partyzantom”), może z nadzieją na zmiany w czasie planowanego zjazdu partii?
II wersja jest zredagowana stylistycznie (np. „zmniejszenie kwoty papieru” poprawiono na „ograniczenie przydziału papieru”) i obudowana szerszym wyjaśnieniem (między „niżej podpisani, powodowani troską obywatelską” wstawiono frazę „uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu”) – które można interpretować jako szukanie płaszczyzny porozumienia, wysuwanie miejsc wspólnych. „Dobro kultury narodowej” zostało zmienione na „dobro narodu” w wersji drugiej (czy retoryka „patriotyczna” – użycie słowa „naród” zamiast „społeczeństwa” – jest tu obecna tylko przypadkowo?). „Apelowanie o zmianę polityki kulturalnej” z wersji I jest „domaganiem się” w wersji II (co stanowi jedyne zaostrzenie w tej łagodniejszej, drugiej wersji, bez wątpienia mniej konfrontacyjnej od pierwszej).
Warto zauważyć, że „wariant A wersji II” w jednym miejscu różni się znacząco od wersji powszechnie znanej – krytykowane jest „zaostrzenie cenzury prasowej”, nie zaś – ogólniej – „zaostrzenie cenzury”.
Wersja powszechnie znana jest tożsama z trzecią zachowaną odmianą tekstu – maszynopisem na ogół zgodnym z rękopisem Lipskiego („wariant B II wersji”). W tej ostatniej ze znanych odmian tekstu jest właśnie tylko jedna (jeśli nie liczyć wypadnięcia przecinka w sformułowaniu „Niżej podpisani uznając…”), ale znacząca różnica: zniknęło słowo „prasowej”; w rezultacie nastąpił w tym miejscu powrót do wcześniejszej wersji Słonimskiego „zaostrzenie cenzury”. To formalnie drobna, ale zapewne istotna różnica.
Być może istniały jeszcze inne wersje Listu.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Kiedy do stolika Słonimskiego i Lipskiego przed południem jednego z pierwszych dni marca przysiadł się Jasienica, stał się on „zapalnikiem” protestu, gratulując Słonimskiemu i rozpoczynając
„techniczną rozmowę o zbieraniu podpisów, sposobie przekazania tekstu władzom itd. Stanęło na tym, że tego jeszcze dnia Pan Antoni na spotkaniu w PEN-Clubie zbierze maksymalną ilość podpisów”,
następnie tekst weźmie Lipski, „by według omówionego wspólnie spisu” zwracać się o podpisy do profesorów w Warszawie i Krakowie.
Ważny był nie tylko sam tekst, co osoby, które go firmowały – a także kolejność, w jakiej ułożono podpisy. Mistrzem tej „polityki podpisowej” był Jan Józef Lipski. Zachowane wersje listu dowodzą, że zastanawiano się nad wieloma osobami, do których można by się było zwrócić o podpis. Niejednokrotnie są to nazwiska zaskakujące.
W I wersji list (jak pamiętamy, tekst pisany na maszynie, nazwiska odręcznie charakterem pisma Antoniego Słonimskiego, zaczynający się od charakterystycznego zwrotu „Zmniejszenie kwoty papieru…”, zamiast – jak w wersji ostatecznej – „Zmniejszenie sumy papieru…”) opatrzony jest nazwiskami, część z nich zaznaczono „ptaszkami” (to oczywisty sygnał uzyskania podpisu): Paweł Jasienica, L. Infeld, A. Słonimski, Karol Estreicher, Wł. Tatarkiewicz. Bez „ptaszków” wypisane są nazwiska: L. Kołakowski, M. Dąbrowska, T. Kotarbiński, W. Sierpiński, M. Ossowska, Red. Turowicz. Kolejnych dwóch nazwisk dotyczy znak zapytania (nazwiska wypisane są w jednym wersie, znak zapytania jest między nimi): Jan Parandowski, K. Wyka.
Są to zapewne nazwiska, które jako pierwsze przyszły na myśl Słonimskiemu, nazwiska ludzi, do których podpisu sam Słonimski przykładał największą wagę. I faktycznie, wszyscy spośród nich list podpisali – z wyjątkiem Leszka Kołakowskiego. Brak jego nazwiska w wersji ostatecznej jest zastanawiający. Czy obawiano się jego podpisu, nie udało się z nim skontaktować, czy też może odmówił? Tej zagadki nie wyjaśnią nam papiery SB.Wyjaśnienie jest proste: Tamara Kołakowska wspomina dzisiaj, że jej mąż był wówczas w sanatorium przeciwgruźliczym…
Widzimy dzięki temu, że cała prawda nie znajduje się w archiwach – tak, jak nie znajduje się we wspomnieniach: trzeba konfrontować jedno z drugim, dokumenty ze świadectwami pamięci.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Paweł Hertz miał namawiać Słonimskiego do wyjścia poza własne środowiska, ale, jak wspomina
„Antoni […] potrafił być […] bardzo zapalczywy. Uważałem, że takie niemądre dwa zdania podpisane przez osoby określane przez niektóre kręgi społeczne jako, mówiąc krótko, «Żydzi i masoni», będzie miało jak najgorszy skutek moralny i polityczny.”
Hertz proponował więc podpisy – według relacji udzielonej Tomaszowi Jastrunowi, synowi jednego z sygnatariuszy – Melchiora Wańkowicza, Stanisława Cata-Mackiewicza (który wzbudzi najwięcej kontrowersji po ujawnieniu protestu) oraz związanego ze Stowarzyszeniem „Pax” Bolesława Piaseckiego – Jana Dobraczyńskiego, do którego miał nawet pojechać po podpis.
W pierwszej wersji proponowanych sygnatariuszy, sporządzonej przez Słonimskiego, znajdziemy wiele nazwisk, które nie znalazły się pod memoriałem. Zastanawiać się można, czy nie proponowano im podpisu (a jeśli tak, to dlaczego – czy z powodu dążenia do „elitarności” protestu, o czym wspomina np. Hertz – czy np. ponieważ śpieszono się ze złożeniem listu?), czy też odmówili? (Te sytuacje zresztą się nie wykluczają).
Kołakowski był w sanatorium w Otwocku, ale zastanawiający jest brak – nawet w projektach – nazwisk Żuławskiego i Mycielskiego, zaangażowanych wcześniej w dyskusje. Mycielski pisał 6 kwietnia:
„[…] list […] zredagowany był (przez Słonimskiego) pospiesznie i głupio – szkoda, że nie ma na nim więcej podpisów, Słonimski nie zwrócił się do malarzy, muzyków (byłbym i ja chętnie na tej liście figurował)”.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
…nie ma go jednak w ogóle wśród sygnatariuszy.
Ten fakt pokazuje jedną z podstawowych cech charakteru Lipskiego, który widział siebie raczej jako organizatora ciężkiej pracy „u podstaw”, niż osobę na świeczniku.
Bał się też śmieszności,
„pchając mój podpis między nazwiska ludzi stanowiących najściślejszą elitę polskiego życia intelektualnego”.
Już tego pierwszego dnia po południu
„lista wyglądała już nieźle: obok podpisów «spiskowców» – Słonimskiego, Jasienicy, Hertza – widniały już następne: Jastruna i Ważyka, Cata Mackiewicza i Wańkowicza, Kotta i Zofii Kossak etc.”
Po podpisaniu listu przez Hertza akcja szukania sygnatariuszy ruszyła pełną parą, bo właśnie czwórkę Słonimski, Lipski, Jasienica, Hertz wypada nazwać organizatorami protestu.
Lipski jednak nie ograniczał się do zdobywania podpisów między warszawskimi kawiarniami – PIW-u, Związku Literatów Polskich. Jako jedyny z organizatorów protestu pojechał poza Warszawę – do Krakowa.
„Wszystkie podpisy literackie – z wyjątkiem Dąbrowskiej – złożono na ręce Pana Antoniego, wszystkie podpisy uczonych – znów z wyjątkiem Infelda – zebrałem ja”, wspomina Lipski; jednak, według tego samego wspomnienia, on też uzyskał podpis Kowalskiej (oraz – według Tomasza Jastruna – podpis Rudnickiego).
Jak wspominał Lipski,
„byliśmy debiutantami w zbieraniu podpisów, pamiętam, że używaliśmy tylko jednego egzemplarza, co bardzo przedłużało pracę i opóźniało mój wyjazd do Krakowa”.
Gryzło go sumienie
„czy aby nie każe Turowiczowi wbijać gwoździa do trumny «Tygodnika Powszechnego». Ta lista była prowizoryczna i nie sztywna, ale wiadomo było, że chodzi o ludzi wybitnych, których nazwiska ważą: «Czy podpis Turowicza nie zaszkodzi «Tygodnikowi»? – wspomina Lipski. – My wahaliśmy się, on nie»”.
Turowicz w rozmowie z Tomaszem Jastrunem wspominał, że „mógł się wahać, czego Lipski wtedy nie wyczuł”, w decyzji jednak pomogła mu obecność na liście sygnatariuszy nazwisk Słonimskiego i Kisielewskiego.
Lipskiemu nie udało się w Krakowie uzyskać podpisu prawnika Ludwika Ehrlicha ani językoznawcy Jerzego Kuryłowicza (według relacji Lipskiego – źle się czuł; miał wówczas 69 lat). Odmówił też Adam Vetulani – szykanowany przez władze nie chciał tracić szansy na paszport.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Lipski wspominał, że udał się
„do Marii Dąbrowskiej, a więc zarazem i do Anny Kowalskiej. Podpisały z przyjemnością.”
Z relacji Marii Dąbrowskiej widzimy jednak to samo zdarzenie zupełnie inaczej. Podpis Marii Dąbrowskiej, wówczas wielkiego autorytetu, osoby – z uwagi na swoje zaangażowanie społeczne, także w II Rzeczpospolitej – trudnej do zaatakowania przez władze, miał wielką wagę dla organizatorów protestu.
Maria Dąbrowska mieszkała pod Warszawą, dojazd do niej był utrudniony (później, w kwietniu, auto, które miało ją dowieźć na spotkanie z premierem, utknęło w błocie); jej podpis Lipski uzyskał zatem najprawdopodobniej podczas pobytu pisarki w Warszawie.
6 marca pisarka rozmawiała m.in. ze Słonimskim.
„Drugim gościem [po Słonimskim! – przyp. ŁG], którego widziałam, był młody Lipski (ten z Krzywego Koła) – Przyniósł jakiś króciutki tekst zwracający się do Rządu o rozszerzenie wolności słowa zawarowanej Konstytucją. Było tam już dużo podpisów uczonych i pisarzy – o bardzo sławnych nazwiskach – Nie palę się do takich «petycji», bo to nic nie da – ale tak wciąż wszystkiego odmawiam, że zawsze w końcu zdarzy się coś czemu poprostu [sic!] na zasadzie prawa liczb czy prawdopodobieństwa – nie odmówię – Bez dyskusji więc chciałam podpisać w przypadającej na mnie kolejności. Lipski na to: «Chciałem prosić – bo tu pod prof. Infeldem zrobił się taki odstęp – Żeby to miejsce wypełnić, może tu pani podpisze» (Infelda podpis był pierwszy). Podpisałam bezmyślnie. Bezmyślność to moja największa wada – Bo to był b. naiwny manewr – żeby uzyskać mój podpis na tzw. «czołowym» miejscu. Powinnam była powiedzieć – «Nie, proszę pana, to jest niedobry manewr – Adresaci pomyślą odrazu (sic!), że inni podpisali, widząc mój podpis». Tymczasem rzecz się miała odwrotnie – Ja podpisałam widząc tyle podpisów”
(Zagadkowe pozostaje, dlaczego to nie Słonimski – z uwagi na rangę swoją oraz Dąbrowskiej – zwrócił się do niej z prośbą o podpisanie memoriału).
Słonimski, jak widzieliśmy, zapewne miał już obiecane (albo in blanco, albo pod „I wersją” listu, bardziej konfrontacyjną) podpisy kilku naukowców – w tym zapewne Infelda. Infeld, poza swoim nazwiskiem, wnosił też do protestu powiązanie z polityką – jego syn bowiem ożenił się niedawno z córką marszałka Spychalskiego, ministra obrony narodowej, uważanego za bliskiego Gomułce.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
…jako 31 zaś memoriał podpisał Kazimierz Kumaniecki – dowodem na to są ich nazwiska dopisane odręcznie na jednym z maszynopisów zarekwirowanych podczas rewizji u Jana Józefa Lipskiego 23 marca.
Ostatnie trzy podpisy złożyli profesorowie: Jan Szczepański, Julian Krzyżanowski, Aleksander Gieysztor. Świadczy o tym w części II wersja listu (nazwiska Gieysztora i Krzyżanowskiego są dopisane), w części zaś relacja jednego z nich, który przywołuje fakt podpisu przez Szczepańskiego przed swoim).
Te ostatnie podpisy uzyskano już chyba po decyzji o szybkim złożeniu listu w Urzędzie Rady Ministrów, zapewne w piątek lub nawet sobotę.
Jak głosi niezweryfikowana legenda, w sobotę 14 marca Antoni Słonimski złożył oryginał listu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. (Oryginał Listu do dziś pozostaje nieodnaleziony, dlatego nie możemy powiedzieć, że znamy ostateczny tekst Listu 34…).
I zaczyna się milczenie.
Nie ma odpowiedzi.
Późniejsza legenda głosi, że List zgubiła sekretarka; według innej wersji – przechwycili go nieżyczliwi premierowi (Cyrankiewiczowi) agenci Moczara…
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
O Liście 34 wiedział już wówczas m.in. Tadeusz Mazowiecki
(„„[…] podkreślił przy tym, że nie wie kto jest autorem tego dokumentu, ale jest przekonany, że wywoła on u czynników rządowych zakłopotanie, ponieważ pod dokumentem tym podpisanych jest wielu znanych w Polsce pisarzy i pracowników naukowych”),
a także i rządzący (np. Artur Starewicz, który miał też już wówczas jaką kopię memoriału).
Lipski wysyła treść Listu niektórym ze swoich znajomych.
Jeden z gości Słonimskiego – Jerzy Nowak – odpisuje treść Listu i prosi znajomego – Klaudiusza Stodolniaka – o przepisanie w kilku egzemplarzach na maszynie. Ten czyni to w warszawskim oddziale AFP. Obaj pokazują tekst Listu znajomym studentom. Nowak, hungarysta, i Stodolniak, emigrant z Francji, związani byli ze środowiskiem trockistów, skupionym wokół Ludwika Hassa.
Jerzy Robert Nowak do niedawna związany był z Radiem „Maryja”, żywo komentuje politykę i najnowszą historię Polski. Nie udało się ustalić późniejszych losów Klaudiusza Stodolniaka.
W dniu 16 marca 1964 r. o godz. 17.00 udałem się do prywatnego mieszkania Antoniego Słonimskiego. Antoni Słonimski jest literatem i łączą mnie z nim wspólne zainteresowania literackie, a mianowicie: zagadnienia pacyfizmu międzywojennego i problemy dzisiejszej czyli aktualnej literatury polskiej i węgierskiej. […] Przechodząc do porównania z zakresem literatury w Polsce również doszliśmy do zgodnego wniosku, że w Polsce wydaje się za mało literackich pism, co uważam odczuwa się po zamknięciu tygodnika „Przegląd Kulturalny”. Kto z nas pogląd ten wypowiedział nie pamiętam, gdyż obaj byliśmy zgodni w tym przedmiocie. Następnie Antoni Słonimski zapytał się mnie, czy nie znam treści pisma skierowanego do Premiera Cyrankiewicza, okazując mi prawie jednocześnie kopię pisma z dnia 14 III 1964 r. adresowaną do Pana Premiera Cyrankiewicza wykonaną na maszynie. Kopię pisma posiadał Słonimski najprawdopodobniej w teczce, gdyż sam mi ją podał do zapoznania. Jednocześnie Antoni Słonimski poinformował mnie, że oryginał pisma do Premiera zaniósł osobiście do sekretariatu i otrzymał pokwitowanie. Kopię pozostawił u siebie i spodziewał się odpowiedzi w ciągu 10 dni. Z treści przeczytanej kopii maszynowej wynikało, że szereg intelektualistów zwróciło się do Premiera Cyrankiewicza z prośbą o zmianę aktualnej polityki kulturalnej, zwracając uwagę na brak papieru i zaostrzenie cenzury. […] Moje zainteresowanie się tymi nazwiskami i wyrażenie w pewnym stopniu wrażenie podchwycił Antoni Słonimski i zwrócił się do mnie, abym do czasu odpowiedzi na jego pismo nie rozgłaszał jego treści, a jeśli będę chciał to uczynić, to tylko najbliższym przyjaciołom. W tym celu Antoni Słonimski prosił mnie, abym sobie odpisał treść z okazanej fotokopii maszynowej. Przy sobie posiadałem wówczas notatnik akademicki stukartkowy i w nim napisałem treść kopii pisma adresowanej do Premiera Cyrankiewicza.
[…] W czasie rozmowy poinformowałem Stodolniaka o swoim pobycie u literata Słonimskiego i wysłaniu przez niego pisma do Premiera Cyrankiewicza. Treść tego pisma okazałem Stodolniakowi ze swego notatnika akademickiego. Podałem mu przy tym, że Słonimski prosił, aby w ciągu 10 dni nie rozgłaszać treści pisma, gdyż spodziewa się odpowiedzi od Premiera Cyrankiewicza, a okazuję mu tylko jego treść jako dobremu przyjacielowi z czym oczywiście zgodził się Słonimski. Stodolniak też był zdziwiony, lecz nie samą treścią, lecz nazwiskami osób jakie były w tym piśmie, gdyż część tych osób była mu znana. Ponieważ chciałem zapoznawać innych swoich przyjaciół z treścią pisma skierowanego do Premiera, zwróciłem się do Jana Stodolniaka, aby napisał mi kilka egzemplarzy tego pisma na maszynie. Wiedziałem, że Stodolniak umie pisać na maszynie, gdyż robił tłumaczenia z francuskiego języka dla przedsiębiorstwa imprez muzycznych „Pagart”, więc zwróciłem się z tym do niego. Stodolniak zgodził się. Posiadanie przeze mnie wspomnianego pisma napisanego na maszynie miało na celu, że przy okazywaniu go swoim przyjaciołom bardziej będzie ono przekonujące, że istotnie takie pismo zostało wysłane do Premiera Cyrankiewicza niż okazanie im odręcznego pisma z mojego notatnika akademickiego.
Wkrótce o sprawie mówi „pół Warszawy”. Dowiadują się też korespondenci zachodni. Ale milczą. Tak, jak milczy premier.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
„Cała policja znajduje się na skraju przepaści, w przededniu katastrofy […] mamy piękne, z takim nakładem kosztów zbudowane więzienia, mamy ofiarnych, wyszkolonych ludzi, mamy sądy i administrację, a także kartoteki – i nie mamy już ani jednego więźnia. Nie mamy nawet ani jednego podejrzanego, nawet ani jednej poszlaki. Lud stał się bestialsko, okrutnie, dziko lojalny”
pisał w 1958 r. Mrożek w sztuce Policja.
Taka perspektywa jednak na ulicy Rakowieckiej, gdzie mieściła się siedziba Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zwana przez pracowników „fabryką”, nie wyglądała na realną. Choć planowano, że w przyszłości przestępczość będzie spadać – aż do zera – to SB tworzyła plany pracy, w których na rok 1964 ważne miejsce zarezerwowano na zwalczanie tak zwanej „dywersji ideologicznej”. To mogły być wcześniej kolorowe skarpetki Tyrmanda, teraz jednak szukano „wrogiej propagandy pisanej”.
A sama ulica Rakowiecka stanowiła, jak żartował Lipski, metaforę PRL: z jednej strony więzienie, z drugiej Moskwa (taką nazwę nosiło nieistniejące już dziś kino, zapamiętane ze słynnego zdjęcia Chrisa Niedenthala z 14 grudnia 1981 r.).
Nie można jednoznacznie stwierdzić, kiedy o sprawie dowiaduje się SB. Nie było to tak szybko, jak mogą myśleć zwolennicy teorii spiskowych – ale wcześniej, niż przypuszczano dotychczas. Ddokumenty MSW posługują się najczęściej datą 17 marca, jako dniem, kiedy „uzyskano” informację o powstaniu Listu 34 i jego „kolportażu”. Przez „kolportaż” w tamtych czasach przed Googlem, Facebookiem i epoką kserówek uznawano przepisanie danego tekstu na maszynie do pisania… Które stosunkowo łatwo było zidentyfikować:
17 marca… Dopiero dzień później Lipski odbierze przepisane na maszynie egzemplarze listu, które zacznie rozsyłać do sygnatariuszy i kilku innych osób.
Zapewne policja na List 34 natrafiła przypadkowo – podczas rutynowego czytania wybranej korespondencji obywateli swojego państwa. Każdy list mógł być otworzony i przejrzany przez funkcjonariuszy, nawet jeśli nadawca czy odbiorca nie byli o nic podejrzani – dla wyrywkowej kontroli. Była to tzw. „perlustracja korespondencji”…
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Być może – w tamtym momencie – przypadkowo. Kilka dni później w MSW uznano, że listy te „mogą wyrządzić istotną szkodę interesom PRL”…
Przechwycone listy nie mogły być jednak dowodem dla sądu. Dowód mógł być zdobyty tylko w sposób „legalny”, np. podczas rewizji. (Stąd później przeciwko opozycjonistom stosowano oskarżenia o czyny kryminalne – np. kradzież w kiosku ruchu – usprawiedliwiające rewizję, podczas której „legalizowano” jako dowody dokumenty, znane już SB…)
Reakcja MSW jest dziwna: najpierw powolna (kilka dni do podjęcia działań), a później mocna i „głośna” (zatrzymanie Lipskiego, plan aresztowania Słonimskiego). Być może przyczyny były czysto biurokratyczne – przypadkowe przechwycenie odpisu Listu 34 nie zostało początkowo ocenione jako coś ważnego?…
Ale… dlaczego jakiś list mógł „mogą wyrządzić istotną szkodę interesom PRL”?… Nie było w nim szczegółów technicznych modelu czołgu, elektrowni, czy nawet zegarka marki „Błonie” na licencji radzieckiej… A spowodował skoordynowaną akcję MSW w kilku polskich miastach: Warszawie, Łodzi, Lublinie, Krakowie…
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
podjeżdżają pod mieszkanie na ulicy Konopczyńskiego. Po drodze mijają unieruchomione z powodu braku prądu tramwaje na ulicy Marszałkowskiej (Fatalna seria przerw w komunikacji miejskiej, przeczytamy po południu w „Expressie Wieczornym”).
7.30 rano.
„Pochmurno, mglisto, okresami opady deszczu, mżawki lub deszczu ze śniegiem. Po nocnym ochłodzeniu do plus 1 st. temperatura w dzień wzrośnie do plus 3-4 st. Wiatry słabe i umiarkowane wschodnie”,
zapowiadał Wicherek.
Do mieszkania Lipskich wkracza kilku funkcjonariuszy SB. Przyglądają się temu zapewne dzieci Lipskich, które prawdopodobnie nie wyszły jeszcze do szkoły. Będą później miały własne wspomnienia, kontrastujące z rozpisanym wówczas konkursem Milicjant w oczach dziecka…
„Przyszli do mnie rano, ale nie tak bardzo rano, bo dzieci właśnie szykowały się do szkoły. Wiedzieli, po co przyszli […]. Powiedzieli na progu, by wydać tekst listu, wtedy nie zrobią przeszukania. Odmówiłem. Rewizja była niezwykle pedantyczna, przeszukiwali książka po książce, zerkali pod grzbiety. A ja mam dużo książek. Osiem osób mordowało się z tą biblioteką. I znaleźli kilka egzemplarzy przepisanego listu. Ale wszystko odbywało się kulturalnie”.
Rewizja trwała pół dnia (do pierwszej po południu). Dzwonił telefon, którego Lipski nie mógł najprawdopodobniej odbierać.
„Lipski traktował nas grzecznie, ale uszczypliwie – i miał rację”, wspomina po latach „odpowiedzialny za całokształt przeprowadzenia czynności rewizji w pomieszczeniach J. Lipskiego i jej udokumentowania” kierownik grupy, który w meldunku z tego samego dnia napisał: „należy nadmienić, że w trakcie rewizji Lipski zachowywał się spokojnie. Nie rozmawiał z nami w ogóle”.
Ekipę rewidującą mieszkanie Lipskich zaniepokoiła obecność w jego bibliotece Mein Kampf (pracował nad studium o nacjonalizmie) oraz… Ferdydurke (określonej jako „książka w języku obcym” – było to tłumaczenie francuskie).
Jednocześnie funkcjonariusze odwiedzają w Łodzi, Lublinie, i Krakowie adresatów wcześniej wysłanych przez Lipskiego odpisów tekstu Listu 34.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Na czas przesłuchania przed drzwiami pokoju 535 pełni służbę „funkcjonariusz mundurowy Komendantury MSW”.
Do pokoju 535 wchodzi dwóch podpułkowników.
Jeden z nich, naczelnik Wydziału IV Departamentu III MSW (w przeszłości „dowiódł, że wrogowie w rodzinie nie są mu bliscy”), tego dnia obchodził swoje urodziny (był dwa lata młodszy od Lipskiego). Drugi – starszy inspektor Biura Śledczego MSW – pracował wcześniej jako śledczy w więzieniu na Rakowieckiej, przesłuchiwał m.in. rotmistrza Witolda Pileckiego.
„Z Pileckim miałem dobry kontakt, rozmawialiśmy szczerze. To były normalne przesłuchania, wyjaśniałem notatki Pileckiego, adresy. Dużo mówiliśmy o jego pobycie w Oświęcimiu, ucieczce, raporcie z obozu dla Armii Krajowej. Interesowało mnie to, gdyż w czasie wojny też należałem do AK”
(T. M. Płużański, Bestie (6), „Niezależna Gazeta Polska. Nowe Państwo” 2008 nr 27)
Wyobraźmy to sobie.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
…w mieszkaniu Lipskiego zarekwirowali m.in. brudnopis jego dawnego listu do Czesława Miłosza (z czasu, kiedy Lipski pracował w Państwowym Instytucie Wydawniczym).
Zarekwirowano też terminarz Lipskiego
który zdradził, że 28 lutego 1962 r. miał kupić swoim dzieciom książki
Aby spokojnie Jaroszewicz młody
mógł Mercedesów mieć przynajmniej trzy
i aby Cichy od swej skromnej Skody
spokojnie mógł otwierać sobie drzwi.Więc w „Snobcafé”, gdzie wróg ma swe KC,
dla mas, dla mas pełnimy wierną straż!
…będzie ironizował Szpotański.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
…jak kilka lat później zrelacjonuje wieloletniemu więźniowi, skazanemu na śmierć, Kazimierzowi Moczarskiemu.
Lipski między przesłuchaniami większość czasu spędzał „w pokoju, gdzie jest tapczan, stół, krzesła i gdzie bez przerwy siedzi milicjant, z którym nie można nawiązać rozmowy”. Do pokoiku-poczekalni z tapczanem wchodzi rudy, barczysty mężczyzna, około trzydziestki, wyprasza pilnującego milczącego milicjanta
„siada i próbuje wciągnąć mnie w dyskusję, nie przesłuchując, tylko po prostu dla zabicia rzekomo czasu. Mówi o sobie, zadaje […] pytania i zaczyna się rozmowa, która dotyczy literatury rosyjskiej, historii Rosji, ale wszystko rzeczy dawne, unikając aluzji do współczesności. Taka sympatyczna rozmowa trwa około 3 godzin [sic!], wreszcie facet mówi, że czas już spać i że ja mogę spać tak długo dopóki nie wezwą mnie na przesłuchanie”.
Lipski noc spędza w gmachu MSW, z milczącym milicjantem. Nie wiemy, jak twarde zaprzeczanie Lipskiego wpływa na działania MSW; nie wiemy, czy mają plan, co z nim zrobić.
W tym czasie żona Lipskiego, Maria, jak zrelacjonuje on sam kilka dni później
„poruszyła wszystkich, wysłała szereg depesz do Krakowa, tam też mam przyjaciół, poruszyć to środowisko jest dość trudno, najważniejszą rolę grał czas, ażeby po 48 godzinach prokurator nie podpisał sankcji aresztowania”.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
List został wysłany na paryski adres z prośbą o doręczenie redakcji „Kultury”, podpisany był przez nieistniejącego nadawcę.
Być może wysyłka listu została sprowokowana rewizją i zatrzymaniem Lipskiego. Funkcjonariusze MSW pytają Lipskiego także o tę sprawę, dokonują ekspertyz grafologicznych.
Uruchomiono gigantyczną machinę śledczą – badania daktyloskopijne i grafologiczne. Dla porównań zgromadzono wiele próbek pisma co najmniej kilkudziesięciu osób.
Szukano odpowiedzi, kto wysłał odpis listu do paryskiej „Kultury”.
Długo jeszcze będą szukać osoby, która wysłała list do „Kultury”. Dokonają wielu ekspertyz, porównania pism sygnatariuszy, członków ich rodzin, wielu innych osób. Ustalą, że nadawca był fikcyjny. Nikogo nie odnajdą.
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
MSW przed upływem 48 godzin od zatrzymania musi Lipskiego wypuścić – albo postawić mu formalne oskarżenie. Oskarżenia o wysłanie listu na Zachód nie można było udowodnić – Lipski zostaje wypuszczony. Głośny sprzeciw wobec zatrzymania Lipskiego zainicjował Słonimski, powiadomiony przez Marię Lipską. Warto przypomnieć, że w MSW rozważano także aresztowanie samego Słonimskiego…
Tego samego dnia w innym świecie Beatlesi rozpoczynają nagrywanie filmu A Hard Day’s Night.
Dla organizatora protestu polskiej inteligencji to były naprawdę ciężkie dni. Lipski nie słuchał jednak Beatlesów, zapewne nie miał też czasu na słuchanie ulubionego Jana Sebastiana Bacha. Wciąż nie ma reakcji osoby, do której adresowano list – premiera Cyrankiewicza. Faktycznie krajem rządził I sekretarz KC PZPR, list adresowano jednak, zapewne specjalnie, do formalnego szefa państwa, co zapewne dodatkowo rozsierdziło Gomułkę. Dopiero teraz o Liście 34 informuje Radio Wolna Europa – co powoduje selektywne represje wobec sygnatariuszy Listu 34…
18 kwietnia w „Timesie” ukazuje się tekst krytykujący władze PRL, podpisany przez 21 brytyjskich pisarzy i artystów (m.in. przez Arthura Koestlera i Allana Bullocka). Protestują też amerykańscy naukowcy i pisarze (m.in. Susan Sontag, Williama Styrona, Hannah Arendt, Saula Bellowa, Elii Kazana, Normana Mailera i Arthura Millera).
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Publicznie atakowano tekst – nieznany czytelnikom (tekst Listu 34 zostanie zacytowany dopiero w maju).
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Represjom poddano niektórych z sygnatariuszy, w odpowiedzi na podpis redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” zmniejszono nakład tego pisma z 40 do 30 tysięcy. Jednocześnie władze starały się podzielić sygnatariuszy, co z różnych przyczyn się powiodło: dziesięciu spośród nich (naukowcy) podpisali się pod listem do londyńskiego „Timesa” z protestem przeciw wykorzystaniu ich nazwisk w kampanii zwróconej przeciwko… Polsce.
Partia wam wszystko wybaczy,
smutek zamieni wam w śmiech,
potępcie list wasz, Gęgacze,
wyznajcie, że to był grzech!
ironizował Szpotański.
Przygotowano też „kontrlist”, potępiający List 34. Być może ciężej było niektórym odmówić podpisu pod tym „kontrlistem”, niż podpisać List 34 (kiedy nie spodziewano się represji) – niektórzy jednak, nawet należący do PZPR, odmawiali potępienia Listu 34. To niepokoiło rządzących może nawet bardziej, niż sam List 34.
Chory Leopold Infeld wysyła listy do sygnatariuszy – zostają one przechwycone przez SB…
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę
Wkrótce dotkną one kolejnych pisarzy, oskarżonych o współpracę z Radiem Wolna Europa czy paryską „Kulturą”: 73-letniego Januarego Grzędzińskiego, 72-letniego Melchiora Wańkowicza (za wysłanie listu do córki z opisem sprawy), 68-letniego Stanisława Cata- Mackiewicza (sygnatariusz Listu 34) i 74-letniego Jana Nepomucena Millera.
Wańkowicz został aresztowany 5 października 1964 roku aresztowany, a 11 listopada skazany na trzy lata więzienia (odstąpiono od wykonania kary z powodu lęku przed międzynarodową kompromitacją).
W kolejnym roku zaś rozpocznie się proces Modzelewskiego i Kuronia. Nie rezygnowano jednak z nacisku na pisarzy. 16 lipca 1965 roku poinformowano o współpracy Januarego Grzędzińskiego, Stanisława Cata-Mackiewicza i Jana Nepomucena Millera z „wrogimi” wydawnictwami na Zachodzie…
Taka to była „mała stabilizacja” epoki Władysława Gomułki.
Gazrurę wznieś! Szeregi mocno zwarte!
Patrz, w „CaféSnob” Gęgaczy szemrze tłum!
To społeczeństwo wciąż jest krnąbrne i uparte,
najwyższy czas przyłożyć kilka gum!
ironizował Szpotański.
Za oknami czaił się już Marzec roku 1968:
Copyright © Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie
Skomentuj wystawę